Wpis w albumie Mei był po prostu czystą rozkoszą, gdyż przy okazji spełniłam swoje marzenie i na chwilę stałam się łysa. Czaszkę, szyję i ucho "pożyczyłam" od kobiety, która od 1988 roku niezmiennie mnie zachwyca – Sinead O’Connor. Płyta The Lion and The Cobra odmieniła moje życie i już w nim pozostała, i wiem, że będzie towarzyszyć mi zawsze. Kiedy mam takie chwile, gdy już wydaje się, że następny dzień nie nadejdzie – wtedy odpalam Sinead, ta płyta łagodzi ból istnienia. Jeśli nie mieliście okazji jej posłuchać, polecam na początek kawałek Troy. Zawsze mam gęsią skórę, gdy go słucham, a to część moich wnętrzności
też zafundowałaś gęsią skórę...
OdpowiedzUsuńporuszające...
...łał...
OdpowiedzUsuń...cudo...
OdpowiedzUsuńWiesz co? Mam takie wrażenie, że Ty i ja nie jeden wieczór byśmy przegadały... I pięknie Ci w tej fryzurce:)
OdpowiedzUsuńMocne!!!
OdpowiedzUsuńboski wpis a płytę uwielbiam..
OdpowiedzUsuńTim ,doskonale ukazujesz swoją niebanalna naturę w tym wpisie jestem pod wrażeniem, co raz bardziej rozumiem tą czerń w tle twojego bloga... a w skórze sinead bardzo ci do twarzy:)
OdpowiedzUsuńświetny, mocny, wyrazisty, z charakterem.. tak jak ty (mam takie wrażenie, że silna z Ciebie osobowość).. podoba mi się, to dziurkowanie, klimat i to, jak to sobie wymyśliłaś... całość super
OdpowiedzUsuńo rany!! dziękuję :*
OdpowiedzUsuń